Nie wiem czy zauważyliście, ale tak się jakoś składa, że nic nie piszę ostatnio. A wszystko to nie dlatego, żeby było nieciekawie (bo ciekawiej i fajniej jest niż zwykle), ale dlatego, że moje majorkańskie dni z przygody przerodziły się w życie codzienne. Odkrywam już coraz mniej zaskakujących ciekawostek, w Palmie w tym roku jeszcze nie byłam, właściwie to nawet nie oddalam się za bardzo od mojego mieszkanka, bo tyle tu cudownej przyrody, że wolę poszwendać się po okolicznych skałach i lasach niż łazić po jarmarkach i kościołach.
No więc jak płynie mi życie? Oczywiście – sielsko anielsko. Sześć razy w tygodniu praca. Praca taka, którą uwielbiam, więc chodzę do niej z radością – śmieję się, wygłupiam, udaję, że mówię po niemiecku, ogólnie – dobrze się bawię. Dzieci kocham ponad wszystko (no może tylko niektóre rosyjskie trzylatki, które proszą o narysowanie czołgu, a na nim czerwonej gwiazdki, po czym wieczorem paradują z plastikowym karabinem niewiele mniejszym od nich budzą we mnie zdziwienie, konsternację, przerażenie…), a do tego lubię spędzać czas z moimi współpracownikami.
A w dni wolne? Najpierw konsumpcja – zakupy w Cala d’Or, lunch (żeby nie powiedzieć obiad) w restauracji, własnoręcznie zrobione smoothie na tarasie z widokiem na małe palemki, potem plażowanie na Cala Mondrago, cafe con leche w cafeterii i spacer po skałach. A jak się zdarzy, że mój dzień wolny pokryje się z wolnym wieczorem Didi – mojej zakręconej współlokatorki, to plażowy koszyk wypełniamy po brzegi owocami (no dobra, czekoladą też) i ruszamy w poszukiwaniu piknikowego miejsca w skałach – idealnego na naszą owocowo-czekoladową kolację.
Będzie owocowo :D
PolubieniePolubione przez 1 osoba